Koh Phi Phi Ley

Od pewnego czasu żyję sobie na rajskiej wyspie o dźwięcznej nazwie Koh Phi Phi Ley.

Mało kto nie zna tego miejsca, gdyż jest to jedna z najbardziej imprezowych wysp Tajlandii.

Wrota do piekieł, siedlisko złych mocy i ocean niemoralnych pokus.
Ale moją opinią o wyspie podzielę się innym razem.

Dziś kolejna przygoda.

W którą wpakowałam się jak zwykle zupełnie przypadkiem.

Pewnego upalnego popołudnia siedziałam sobie przy barze i sączyłam mrożoną kawę, z której swoją drogą Tajlandia słynie.

Oczywiście na Koh Phi Phi za podwójną kwotę dostaniesz połowę słabszą jakość, ale to tylko taki drobny szkopuł.

I tak nie myśląc o niczym szczególnym (oh jak bardzo lubię te momenty) zagadał do mnie tamtejszy pracownik.

Wkręciłam się więc w ciekawą rozmowę i dołączyli się nawet inni. Zaczęliśmy rozważać co ciekawego można porobić na wyspie oprócz bezmyślnego wydawania pieniędzy na barze.

Tym sposobem z nowo poznanymi osobami umówiłam się na wycieczkę kajakami. Wycieczkę nocną, przed wschodem słońca. Tak, żeby dopłynąć do celu przed tym zanim zaczną zjeżdżać się niemoralni turyści, szukający zacisznego skrawka plaży, na którym mogliby zacząć swoje bezwstydne igraszki.

Celem podróży była Loh Lana Bay i snorkeling w tamtejszej jaskini.

Kiedy o 5 rano zadzwonił budzik, zniesmaczona wyłączyłam go pospiesznie i zaczęłam rozważać żeby jednak zostać w moim wygodnym łóżku.

Kto wstaje o 5 rano żeby zapierniczać kajakiem do jakiegoś odludnego miejsca?

Pomyślałam, o tak, no przecież kto jak nie ja.

Szybko więc wstałam, narzuciłam na siebie bikini i wybiegłam w ciemną noc.

Oczywiście część osób się nie pokazała, co zupełnie mnie nie zdziwiło. Pracownik, który zainicjował wczorajszą rozmowę pojawił się jako pierwszy trzymając w ręku coś co miało być specjalnym nieprzemakalnym sakiem na wszelkiego rodzaju sprzęty elektroniczne.

Zadowolona wrzuciłam jedną z moich trzech najcenniejszych rzeczy do owej torby. Mój ukochany aparat, z którym już dawno postanowiłam się nigdy nie rozstawać.

Tym sposobem zaufałam obcemu człowiekowi. Oddając mu prawie część mojej duszy. (o tak, tak bardzo kocham mój aparat).

Przygotowaliśmy kajaki i wypłynęliśmy.

Jako partnerkę do wiosłowania dostałam przesympatyczną dziewczynę z Niemiec. Tak jak rozmowa z nią dostarczyła mi wiele rozrywki, tak jej styl wiosłowania niestety pozostawiał wiele do życzenia.

Praktycznie przez całą drogę wiosłowałam za dwóch, nie wspominając jej, że powinna głębiej zamoczyć to wiosło i wrzucić w to trochę więcej siły. Nie chciałam przecież żeby jej się zrobiło przykro.

Wiosłowanie po ciemku to nieciekawa sprawa. W zasadzie to praktycznie nic nie widać więc zamiast podziwiać widoki, pozostajesz tylko sam z wiosłem i ciężkim wysiłkiem.

Oraz myślami pełnymi wyrzutów sumienia – no przecież jak to? Jak to możliwe, że już nie mam siły?!

W połowie drogi zaczęło świtać i nagle wszystko stało się jakoś bardziej atrakcyjne.

Piękne wapienne skałki zaczęły pokazywać się w całej okazałości. Leniwie wyłaniając się ze spokojnego morza. Ich ostrość kontrastowała z gładką taflą morskiej wody.

Głęboki błękit morza wyglądał tak pięknie, że aż sztucznie. W pewnej chwili przestałam wiosłować i dotknęłam wody żeby sprawdzić czy jest prawdziwa..

Wow, naprawdę tu jestem!

Dopłynęliśmy na miejsce. Maleńka zatoczka spoczywała jeszcze w cieniu jako, że słońce wschodziło po drugiej stronie wyspy. Wszystko wyglądało uroczo i zapowiadało się, że pod wodą zobaczymy naprawdę ciekawe rzeczy.

Kajaki wrzuciliśmy na brzeg i pierwszą rzeczą, którą chciałam zrobić były oczywiście zdjęcia.

Zaczęłam więc szukać jaskrawej torby wydzierając się przy tym z ostrym pytaniem „gdzie jest torba?!”

I w tym momencie uderzyła mnie przeraźliwa prawda.

Torby nie ma.

Serce zaczęło mi łomotać jak szalone! Mój aparat!! Moje dziecko!! Gdzie ono jest?! Moja najcenniejsza rzecz!

Powstrzymywałam moją brodę od bezwiednego trzęsienia się…

I nagle poczułam wzbierający się atak agresji.

To on! Odwróciłam się do biednego chłopaka, właściciela torby.

Czując jak rosnący gniew dodaje mi pewności siebie i dosłownie idąc w jego stronę czuję jak w oczach rosnę.

A on maleje…

Na szczęście bez słów zrozumiał, że sytuacja zagraża jego zdrowiu. Bez słowa wskoczył na kajak i popłynął z powrotem szukać torby.

W tym czasie stwierdziłam, że nie pozostaje mi nic innego jak czekać.

A, że bezczynne czekanie to jedna z najmniej lubianych przeze mnie czynności, postanowiłam ponurkować i popatrzyć na podwodny świat.

Podwodny świat o świcie okazał się być niezwykle ruchliwy.

Różne gatunki ryb w wielkich pławicach szybko przemieszczały się po dnie, niczym po ruchliwej autostradzie.

Dziwne żyjątka o najróżniejszych kolorach, przedziwnych kształtach, kropkowane, prążkowane, z wielkimi wyłupiastymi oczami i wklęśniętymi małymi wyglądającymi główki od szpilki.

I nic się nie bały!

Pływały obok Ciebie bez żadnego stresu, na wyciągnięcie ręki.

A kiedy zobaczyłam niewielką jaskrawo zieloną rybkę w niebieskie kropki, płynącą tuż obok mnie, tak piękną, że aż moje serce wypełniło się nadzmysłową radością to poczułam, że mogłabym zacząć pierdzieć kolorami tęczy.

I zupełnie zapomniałam o brakującym aparacie.

Oczywiście nadzmysłowa radość się również kończy. Pomysł tęczy postanowiłam porzucić i pozwolić podwodnemu światu w spokoju żyć.

Wylazłam na brzeg i zaczęłam się zastanawiać co mu tak długo schodzi. Dlaczego jeszcze go tu nie ma? Czyżby mój aparat zginął? Czyżby facet się przestraszył i uciekł?

Siedziałam sama na plaży i rozważałam różne sposoby ukarania osobnika. O ile go jeszcze kiedykolwiek zobaczę.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że to nie tylko jego wina.

Po pierwsze, nigdy nie powinnam była oddawać mojej cennej rzeczy.

A po drugie, nie powinnam była w pełni ufać nowo poznanej osobie.

Niemniej jednak ciągle miałam uczucie, że takie roztrzepanie i bezmyślność powinny zostać ukarane.

I kiedy tak rozmyślałam, uwzględniając różnego rodzaju tortury, zrobiło mi się zimno.

Plaża nadal była zacieniona a bezruch i lekki powiew wiatru spowodował, że trochę się wychłodziłam.

Zaczęłam wiec rozglądać się za możliwym zajęciem i zauważyłam, że lewy skalisty brzeg pełen jest kamieni z wypisanymi na nich imionami.

Znalazłam więc gładki kamień i wypisałam również swoje imię, a żeby przypieczętować moją znaczącą obecność w tym zacnym miejscu.

Jakby miało to coś zmienić.

Tak czy inaczej. W czasie kiedy ja się bawiłam jak dziecko z podstawówki, moje towarzyszki nadal podziwiały podwodny świat.

W pewnym momencie jedna z nich zdecydowała wpłynąć do jaskini co okazało się pomysłem beznadziejnym.

Pomimo, że morze nie było wzburzone, lekkie fale i tak były wystarczająco silne aby towarzyszką rzucić o ścianę jaskini.

Poszarpało ją nieźle, świeże krwawiące rany nie wyglądały ciekawie.

Humory nam się znacząco popsuły.

Czekałyśmy więc w trójkę na winnego pana, który w tej już chwili zaczął się nam jawić jako zbawiciel. Przypłynie na łódce z żółtą torbą a w niej szczęśliwie będzie mój aparat, zabierzemy się wszyscy razem, kajaki wrzucimy na pokład i wesoło pomkniemy tam skąd przybyliśmy.

Oczywiście historia potoczyła się zupełnie inaczej.

Czekałyśmy i czekałyśmy, aż w końcu zaczęłyśmy się zastanawiać czy to może przypadkiem nie jest jakiś żart z ukrytą kamerą?

Zostaw 3 podgłupiaste kobiety na odludziu i zobacz czy dadzą sobie radę? Co wymyślą? A może zaczną się kłócić? A może zje je rekin?

Takie dziwne pomysły zaczęły nam krążyć po głowach kiedy nagle usłyszałyśmy warczący dźwięk silnika.

Chłopak przypłyną na łódce i z uśmiechem od ucha do ucha machał do mnie żółtą torbą.

Kamień spadł mi z serca!

Przytuliłam do siebie mój aparat i przysięgłam, że już nigdy go nie opuszczę.

Porobiłam zdjęcia zatoczki i kiedy myślałam, że już wszyscy zapakujemy się na łódź i popłyniemy w siną dal, chłopak zabrał jeden kajak i wesoło nam pomachał na do widzenia.

My, zszokowane nawet nie odmachałyśmy.

Czyli będziemy musiały wrócić o własnych siłach.

Wiosłując.

Taki kawał.

Do tego w trójkę w jednym przeładowanym kajaku…koh phi phi ley

Zatoczka Loh Lana Bay znajduje się na północy wyspy. Jest urocza i warto się tam wybrać żeby w spokoju ponurkować lub zwyczajnie poleżeć na plaży z dala od masy turystów.

Nie ma możliwości pieszego dojścia. Po drodze jest zbyt dużo urwistych skał i gęsta dżungla.

Można się na nią dostać tylko na long tail boat czyli drewnianej taxi – łódce albo właśnie kajakiem.

Long tail boat – około 400 BHT w jedną stronę (trzeba pamiętać żeby umówić się kiedy ma nas zabrać z powrotem, inaczej zostanie się w tej pięknej zatoczce na zawsze;))

Wypożyczenie kajaka :

na cały dzień – 600 BHT

1 godzina – 200 BHT

Jeden komentarz do “Koh Phi Phi Ley”

  1. Jeśli jeszcze tego nie odkryłaś to Cię oświece..
    Ta imprezowa wyspa o której wspominasz to nie Koh Phi Phi Ley a koh phi phi Don
    I taj jest to spora różnica wiec następnym razem jak zaczniesz o czymś pisać to sprawdź to dokładnie 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.