Gdzie Czerwony Upiór nocą chodzi…

Gdzie Czerwony Upiór nocą chodzi…

Pogórze Kaczawskie to malownicza kraina położona na Dolnym Śląsku, szumiąca lasami i pofałdowana pagórkami. Naturalnym prawie akcentem wydaje się być warownia w Grodźcu – zamek wzniesiony w XVI w. na szczycie góry o wysokości 389 m n.p.m.

Grodziec wrósł w ziemię jak stare drzewo. W ciągu stuleci bywał niszczony i odbudowywany, napadany i okradany, różni panowie obejmowali władzę nad tymi potężnymi murami i jeden za drugim odchodzili w mroki przeszłości. W 1945 roku pożar wypłoszył z zamku resztki życia; jedynym, który pozostał tu, być może na zawsze, jest Czerwony Upiór – rycerz w zbroi i krwistym płaszczu. Kim jest? Nikt nie wie, nawet historia – mądra kobieta – nie ma w tej sprawie nic pewnego do powiedzenia: prawdopodobnie straszną zjawą jest jeden z rycerzy Raubritterów – oni to kiedyś panowali na Grodźcu – ale który z nich dziś spaceruje po zamku, nie wiadomo.

W Grodźcu mieszkał kiedyś pewien kasztelan, miał na imię Jan i był tak okrutny, że poddani z lękiem wymawiali jego imię. Dbał on tylko o siebie, lubił dobrze zjeść, wypić, ubrać się w bogate szaty. Pewnego wieczoru Jan zasiadł do wieczerzy, stół aż uginał się od ciężaru półmisków, w kielichach połyskiwało czerwienią wino. Nagle powiało chłodem i w drzwiach sali stanął Czerwony Upiór. Spod przyłbicy widać było puste oczodoły, kiedy zdjął rękawice, kasztelan zobaczył kościste i białe palce. Upiór nakazał Janowi zmienić swoje postępowanie, a ten tak się przeraził, że posłuchał bez wahania. Stał się zupełnie innym człowiekiem, zaczął pomagać biednym, a dni spędzał na modlitwie. Po śmierci w ścianę sali rycerskiej wmurowano rzeźbę jego głowy. Po latach w zamku zaczął rządzić wnuk Jana, który nosił to samo imię i był tak samo okrutny jak dziadek przed pojawieniem się upiora. W tej samej sali po raz drugi dokonała się sprawiedliwość. Młody Jan chciał wrzucić do lochu jednego z poddanych, który nie zapłacił podatku; opłatę uiściła kamienna głowa poprzedniego kasztelana – z ust rzeźby wypłynął strumień dukatów, a okrutny pan zmienił się i tak, jak jego dziadek stał się bogobojnym i sprawiedliwym człowiekiem.

Pojawienie się Upiora wystraszyło budowniczych, remontujących zamek, osadników, zdążających na zachód. I jedni i drudzy nie wahają się opisując zjawę jako postać wysoką, w błyszczącej zbroi i czerwonym płaszczu; widzieli go na baszcie i w komnatach. Innym świadkiem aktywności widmowego rycerza był kustosz zamku Mieczysław Żołądź, który nocował kilkakrotnie w małej salce obok komnaty rycerskiej. Nie spał spokojnie, widząc w snach długie labirynty korytarzy i sal zamkowych, po których spacerował cichy i wysoki cień. Kolejna noc przyniosła rozwiązanie zagadki: cień wszedł do sali rycerskiej i przestał być cieniem, stał się rycerzem w zbroi i czerwonym płaszczu. Rycerz mieczem zniszczył obraz przedstawiający zamkową górę i Grodziec, wtedy kustosz obudził się i zerwał z łóżka. Słyszał ciężkie, dudniące kroki, a kiedy zapalił światło, zobaczył leżące na ziemi szczątki obrazu i półotwarte drzwi. Pan Żołądź był ostatnim, a zarazem najodważniejszym człowiekiem, który widział Czerwonego Upiora: nie dość, że nie uciekł stamtąd z krzykiem, to jeszcze postanowił pomóc zamkowi w odzyskaniu swojej dawnej świetności.

Naturalnie to, że od kilku lat nie widziano zamkowej zjawy, nie znaczy, że rycerz odszedł – może udał się na zasłużony urlop, a może po prostu brak jest śmiałków, którzy chcieliby pójść w nocy do zamku i czekać na upiornego gościa? Warto jest wybrać się do Grodźca, posłuchać starych legend i opowieści kustosza, obejrzeć różne przedmioty, używane kiedyś przez mieszkańców zamku, a wieczorem zajrzeć do sali rycerskiej i cicho usiąść w fotelu. A może akurat naszym zdumionym oczom ukaże się Czerwony Upiór i przejmująco zagrzechocze kośćmi pod błyszczącą zbroją i krwistym płaszczem?